Krystyna Siesicka Wydawnictwo: Akapit Press literatura piękna. 112 str. 1 godz. 52 min. Szczegóły. Inne wydania. Kup książkę. Zapytał czas" to powieść o trzech pokoleniach, a więc trzy pokolenia mogą ją czytać! Julia, Julia i Julia. Zapraszamy do przeczytania opowieści o Fabianie oraz o trzech Juliach ważnych w jego życiu
Były sobie trzy kobiety, które mówiły o swoich mężach jak o samochodach: - Mój mąż jest jak Ferrari: Szybki i Ostry. - Mój jest jak Mercedes: Porusza się z gracją i jest dobry na długich dystansach.
Chociaż były prezydent zdaje sobie sprawę z tego, że przyczyną śmierci syna była zbyt późno zdiagnozowana choroba, obarcza odpowiedzialnością siebie. Lech Wałęsa wini siebie za
Jak przemykali po scenie, jak szeptali do siebie, widziałam w ich twarzach coś niepokojącego, pewne nieszczęście, ból, smutek które były gdzieś pomiędzy nimi. Teraz wraz z grupą staliśmy się sobie bliżsi, teatr to taka jakby rodzina, spędzamy ze sobą dużo czasu, a to w jakiś sposób cementuje.
Trzy inne okręty otrzymały trafienia i zostały uszkodzone, najpoważniej USS Sante. Po ataku utworzono cztery jednostki kamikaze: „Shikishima”, „Yamato”, „Asahi” i „Yamazakura”. Wszystkie były organizacyjnie podporządkowane dowództwu Cesarskiej Marynarki Wojennej, gdyż to właśnie marynarka poleciła je utworzyć.
Jan 11, 2016 - Przeglądaj produkty (ozdoby) od sprzedawców Etsy. Mogą być dostępne z bezpłatną wysyłką!
s4Pyb. 1. Kiedy jesteś w windzie sam na sam z jedną osobą, poklep ją w ramię, a potem udawaj (lub twierdź), że to nie ty. 2. Naciśnij przyciski i udaj, że cię pokopał prąd. Uśmiechnij się i spróbuj jeszcze raz. 3. Zapytaj, czy możesz nacisnąć przyciski za innych ludzi, lecz naciśnij te niewłaściwe. 4. Zadzwoń do psychiatry (lub telefonu zaufania) z telefonu znajdującego się w windzie i zapytaj czy nie wiedzą na którym piętrze właśnie się znajdujesz. 5. Przytrzymaj drzwi otwarte i powiedz, że czekasz na przyjaciela. Po chwili pozwól drzwiom się zamknąć i powiedz: "Cześć Tomek, jak minął dzień?" 6. Upuść pióro (lub długopis) i zaczekaj aż ktoś schyli się aby je podnieść, wtedy krzyknij "to moje!" 7. Weź ze sobą aparat i zrób zdjęcie każdemu kto jest w windzie. 8. Przenieś swoje biurko do windy i za każdym razem gdy ktoś wejdzie do środka, pytaj czy byli umówieni. 9. Rozłóż na podłodze planszę do gry i pytaj ludzi, czy mają ochotę zagrać. 10. Postaw pudełko w rogu windy i za każdym razem gdy ktoś wejdzie do środka, pytaj czy słyszy jak coś tyka 11. Udawaj, że jesteś z obsługi lotów i sprawdzasz procedury bezpieczeństwa i opuść windę z pasażerami. 12. Pytaj: "Czy czułeś to?" 13. Stań bardzo blisko kogoś, od czasu do czasu go obwąch*j. 14. Kiedy drzwi się zamkną, obwieszczaj jadącym: "Wszystko w porządku, bez paniki, one się otworzą ponownie" 15. Mów ludziom, że możesz zobaczyć ich aurę. 16. Spoliczkuj się mówiąc: "Zamknij się, wszyscy się zamknijcie!" 17. Otwórz brutalnie swoją walizkę (lub torbę) i patrząc do środka zapytaj: "Macie tam wystarczająco dużo powietrza?" 18. Stój cicho i bez ruchu w rogu, twarzą do ściany, nie wysiadaj. 19. "Przestrasz się" innego pasażera i krzyknij (tak jak w jakimś horrorze): "Jesteś jednym z nich!" i powoli się wycofaj. 20. Ubierz na dłoń skarpetę i używaj jej do rozmowy z innymi pasażerami. 21. Obsłuch*j ściany windy za pomocą stetoskopu. 22. Wydawaj z siebie dźwięki przypominające eksplozję kiedy ktoś naciska przycisk. 23. Wytrzeszcz gały na innego pasażera, przez chwilę wyszczerz zęby i obwieść: "Mam dziś ubrane nowe skarpety!" 24. Narysuj kredą na podłodze mały kwadrat i oznajm pasażerom, że "To jest moja prywatna powierzchnia" lub lepiej zaśpiewaj "Mój... ...jest ten kawałek podłogi!"
Skłodowscy ze Skłodów Dziwna to wieś - Skłody. – Dzieli się na Skłody-Stachy, Skłody-Średnie i Skłody-Piotrowice. Było sobie niegdyś zapewne trzech braci Skłodowskich i podzielili się tak wioską swego ojca po równu. Dawno to być musiało, bo dziś Skłodowskich we wsi pełno, nie mówiąc już o tych, co się po świecie nieraz daleko rozeszli, jak na przykład Maria Skłodowska-Curie, co odjechała aż do dalekiej Francji. (…) Dziwna to wieś – Skłody. Tutejsi domorośli etymolodzy wywodzą jej nazwę z połączenia dwóch słów: „z kłody”, że niby było tu kiedyś, kiedyś grodzisko słowiańskie z drewnianych kłód zbudowane. Może dlatego – Skłody, a może i nie. Ale od lat jeden z gospodarzy na skraju Skłodów wyorywuje na swym dziwnie wybrzuszonym poletku kawały zwęglonych belek. Nie wszędzie pług na nie natrafia, tylko w pasie obiegającym pólko amfiteatralnie jest ich przy każdej orce pełno. Chyba to wiarygodniejsze od amatorskich wywodów językoznawczych, a przecież potwierdzające je. W pobliżu jest wzniesienie, porośnięte kępą drzew; gdzie nigdy nic się nie uprawiało, gdzie czasem pasą się krowy wsiowe; pagórek zowią – Żal albo Żale. Było tu zapewne pradawne cmentarzysko pogańskie, a jego piękne nazwanie przetrwało do dziś używane w nieświadomości jego pochodzenia i pierwotnego sensu. Jest tutaj też miejsce gajem zwane, choć gaju gaju żadnego nie ma; jest okolica Za Stawem choć stawu – ani śladu; jest miejsce o dziwacznej nazwie: Rękal… Tak oto w Skłodach długowieczne przezwiska, miana, nazwy i imiona żyją, świadcząc o bardzo odległej przeszłości, która je zrodziła: żywotne imiona umarłych spraw i rzeczy. Nikt z tutejszych nie próbuje odgadnąć, dlaczego „dołek” na rzece Broczysko nazywa się Pikoś, skrawek nadrzecznej ziemi – Redunie, pusta łąka – Zagajec, a pastwisko – Okrąglica. Tak było, tak jest – i już. Skłodowskich w Skłodach i okolicy jest dziś co niemiara. Więc trzeba jakoś odróżniać tych od tamtych, a tamtych od owych. Toteż każdy ród nosi, prócz nazwiska brzmiącego u wszystkich jednakowo, przydomki, przezwania. Nie figurują one w papierach, ale w życiu równie są ważne jak oficjalne nazwiska, równie potrzebne. I tak są Skłodowscy-Sędziki, są Schabiki, Nisiajki, Kabaty, Mojżesze, Wieprzczyki, Rochy, Paluchy, Biskupy… Tak o Skłodach i rodzie Skłodowskich pisał Jerzy Ficowski – poeta, cyganolog, powstaniec warszawski, działacz antykomunistyczny (zm. 9. maja 2006 r.). Wiele ciekawych cech wspólnych dla mieszkańców Skłodów funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Nadal żyją tu potomkowie tamtych „Paluchów”, z których wywodzi się nasza słynna noblistka, czy „Schabków”. Nadal w języku obiegowym istnieją nazwy miejsc opisywanych przez Ficowskiego. Nie musimy się jednak domyślać co oznaczają i czy ich regionalna historia jest tożsama z faktami. Jeśli chodzi o dawne grody, to badania archeologiczne, choć pobieżne, pozwalają nam na potwierdzenie istnienia obszaru grodowego w Skłodach-Stachach. Stwierdzono tam obecność wałów obronnych, podobnie jak w Podbielu i Wiśniewie. Byłyby to mniejsze grody w systemie warowni przygranicznych, z których wyróżnić należy te większe; w Wiźnie, Ostrołęce, Łomży, Nowogrodzie, Pułtusku, czy też Święcku. Sami Skłodowscy, jak twierdzą językoznawcy wzięli swe nazwisko od Prusaków i zamieszkiwali okolice Andrzejewa na przełomie XIV/XV w. Przeważnie pieczętowali się herbem Jastrzębiec albo Dołęga. Pierwsza siedziba Skłodowskich podzielona została na trzy mniejsze miejscowości. W ten sposób powstały Skłody Magna, czyli Skłody Wielkie, Skłody Media (Średnie) i Skłody Parva, czyli Skłody Małe. Miejscowości te nadal istnieją w swoim bezpośrednim sąsiedztwie. Zmieniły się tylko ich łacińskie nazwy. Obecnie są to: Skłody-Stachy, Skłody-Średnie, Skłody-Piotrowice. Wielkość miejscowości bezpośrednio przekładała się na liczbę mieszkańców. I tak, pod koniec XIX wieku w Skłodach-Średnich było 16 domów i 82. mieszkańców. Od roku 1827. nieznacznie się rozrosły, gdyż miały wtedy 14 domów i 78. mieszkańców. W roku 1827. w Skłodach-Stachach było 13 domów i 82. mieszkańców. Około roku 1880. domów było o jeden mniej, a mieszkańców o sześciu więcej. Najmniejsze Skłody-Piotrowice będące własnością Piotra Skłodowskiego miały w roku 1827. cztery domy i 27. mieszkańców. Około roku 1880 ilość domów zmalała o jeden, ale ilość mieszkańców wzrosła do 33. Tyle możemy dowiedzieć się ze „Słownika geograficznego Królestwa Polskiego”. We „Wspominkach starowarszawskich” Jerzy Ficowski opisał jednego z „Biskupów” – Hipolita Skłodowskiego, zwanego po prostu „Hipem”. Warto przypomnieć tę barwną postać: Kiedy Hip-Biskup powrócił do Skłodów przed laty po rosyjsko-japońskiej wojnie, którą przebył w dalekiej Mandżurii, począł olśniewać swojaków opowieściami o „Kitajcach”. Słuchali go ludzie chętnie, bo pamięć miał dobrą, a gadanie tęgie. I właśnie przez to gadanie doszło kiedyś w zarębskim parafialnym kościele do zatargu między księdzem proboszczem a… Biskupem. A jak to było – opowiem. Do kościoła w Zarębach przylega podparty ciężkimi skarpami dawno już opuszczony przez mnichów klasztor. Na jednym z korytarzy klasztornych zebrali się ludzie wokół naszego Biskupa, wysłuchując po raz któryś tam opowieści o Kitajcach. Dowiedział się ksiądz o tym i z ambony zgromił Biskupa za to, że mu wiernych od kazania odciąga i na swoje kitajskie kazania zwabia. No, ale księża odchodzili, przychodzili nowi, a Biskup-Hip jak był, tak jest i o Kitajcach prawi po dziś dzień. Każdy proboszcz zaprowadzał swoje porządki, a jeden na parę lat przed ostatnią wojną takie zamaszyste sprzątanie urządził w klasztorze, że tylko nad Zarębami fruwały sadze z biblioteki poprzedniego zmarłego proboszcza, którą ksiądz kazał spalić. Było w niej wiele bezcennych książek, ale cóż? Proboszcz się na nich tyle znał, co nasz Biskup, który ani czytać, ani pisać nie umie… Zaczął Biskup swoją służbę w ruskim wojsku jako niespełna dwudziestodwuletni młodzieniec w tysiąc dziewięćset pierwszym roku. Najpierw stacjonował w Finlandii i do dziś – opowiadając o służbie w Gęsim Forcie – pewien jest, że się tak właśnie nazywa po polsku owo fińskie miasto. Dwa lata przeżył w „Gęsim Forcie”, opowiada o tamtejszych zasiewach w sierpniu i zbiorach w październiku, o czystości Finów i o dobrym, tłustym jedzeniu. A lata owe tak pamięta, jak by były tuż-tuż, jak by dopiero co minęły. I morze, co wchodziło głęboko w ląd, i zimne białe noce widzi jeszcze dokładnie. Ale Finlandia to tylko wstęp do jego odysei wojennej, to prehistoria Kitajców, wyłącznego niemal tematu jego gawędy, która się nigdy nie kończy. (…) Ichnie miasta kitajskie były otoczone wielkimi murami, że się wrogowi dostać do środka niełatwo. Jeden mur, potem pusto – jak stąd do tamtego drzewa – i znów mur. Na taką wojnę jak tamta to dobre było. A Japońce to waleczny, „chybitny” naród, chociaż raz przydarzyła im się taka przygoda: był z nami jeden dobrowolec z Petersburga. Japońce mieli samoloty, a Rusini – nie. I jak raz gruchnęło, to tego dobrowolca ogłuszyło całkiem. Dają mu jakiś rozkaz, on nic nie słyszy, myśli, że trzeba iść tam, gdzie ognisko widać rozpalone. Poszedł, a tam jeden Japoniec wieczerzę warzy, a inne śpią. Jak zobaczył tego dobrowolca, krzyk podniósł: a-la-la-la-la! I wszyscy uciekli, a dobrowolec wielkim zwycięzcą został i sam nie wiedział, co się stało i jak… Zdarzała się też dziwna zgoda na froncie. Jakeśmy stali nad rzeką, Japoniec po tamtej stronie wody a my – po tej, to łapaliśmy ryby na swoim brzegu, a oni – na swoim. I nikt do nikogo nie strzelał! Żeby ryb nie płoszyć… No, posłuchałoby się jeszcze, a tu już czas odejść. Żegnam się z Biskupem, ale to nic. Przyszedł jakiś sąsiad, są uszy do słuchania, opowieść o Kitajcach będzie się toczyć dalej. Po tamtych odległych czasach szły lata mniej odległe: wojna światowa, niemiecka niewola i znowu powrót do Skłodów, tym razem na stałe. Więc mimo fenomenalnej pamięci plączą się czasem kitajskie wspominki z niemieckimi. Nie dziw: przecież i tam, i tam – obczyzna. A najlepiej jest u siebie, w Skłodach. Już po żniwach. Na rżyskach – „przepiórka”: słomiane warkocze, pokładzione na ścierni starodawnym żniwiarskim zwyczajem i kawałki chleba dla przepiórek, na szczęście, na pomyślność przyszłych plonów. To są żniwa prawdziwe: i w porę, i ludziom dogadzające, i ptakom. Hipolit Skłodowski uważa, że tu – najlepiej, nie tak dziwacznie jak tam, gdzie chanzię piją zamiast gorzałki, czy tam, gdzie sieją w sierpniu, a zbierają w październiku – gdzieś pod Gęsim Fortem.
Do skakankiByły sobie trzy Japonki: Cypka, Cypka Drypka, Cypka Drypka Pimpamponi, Było sobie trzech Japonów: Cap, Capcarap, Capcarap Limpamponi. Cap poślubił Cypkę, Capcarap - Cypkę Drypkę, Capcarap Limpamponi - Cypkę Drypkę Pimpamponi.
Przed wojną, w latach trzydziestych, Polska nawiązała dość specyficzne relacje z Japonią. Przedstawiciele rodziny cesarskiej nieoficjalnie odwiedzali kraj nad Wisłą, podpisywano dwustronne umowy handlowe, ale i tak najintensywniej współdziałały oba wywiady. Zarówno polskie, jak i japońskie służby informacyjne za priorytet uznawały zdobywanie danych na temat ZSRR. Dlaczego zatem nie miałyby działać razem, skoro ich interesy były zbieżne, a oba państwa leżały od siebie na tyle daleko, żeby nie wchodzić sobie w paradę? Słowem, z Japończykami układało nam się dobrze aż do 1939 roku, kiedy wybuchła wojna i Polska znów zniknęła z mapy Europy. Wojna robi się na serio światowa Dwa lata później, 7 grudnia 1941 roku, Cesarska Marynarka Wojenna zaatakowała bazę US Navy w Pearl Harbor. Dopiero po tym wydarzeniu druga wojna światowa stała się dosłownie „światowa” − wybuchł konflikt na Pacyfiku, Niemcy wypowiedziały wojnę Stanom Zjednoczonym, a te włączyły się do walki na wszystkich frontach. Pearl Harbor stało się także sygnałem dla europejskich aliantów. Wielka Brytania momentalnie zdecydowała się wypowiedzieć wojnę Japonii, a wraz z nią zrobiły to brytyjskie dominia, a także sojusznicze rządy emigracyjne: Polski, Belgii, Holandii oraz Francuski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Ponadto stosunki dyplomatyczne z Krajem Kwitnącej Wiśni i jego sojusznikami zerwały Wenezuela, Kolumbia, Egipt, Meksyk i Grecja. Hideki Tōjō. To on nie chciał wojny z Polską. Cóż… zgroza! W Tokio musieli nieźle zadrżeć na wieść, że takie potęgi militarne jak Wolni Francuzi, czy emigracyjny rząd belgijski wypowiedziały wojnę Japonii. Ale z tego wszystkiego i tak najdziwniejsze było… nieprzyjęcie wojny wypowiedzianej przez Rząd RP na uchodźstwie. Ówczesny premier Japonii − Hideki Tōjō − skomentował ten fakt w sposób następujący: Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii. Mamy tu więc dwa ewenementy na raz. Nie dość, że Polska wypowiedziała jedyną wojnę w całym stuleciu, to jeszcze wojna ta nie została przyjęta, co w stosunkach międzynarodowych raczej się nie zdarza. Zobacz również:Piekło na lotnisku Yontan. Samobójcza misja japońskich spadochroniarzy10 rzeczy, których na pewno nie wiedzieliście o II wojnie światowejWybijemy wszystkie te karaluchy! Ludobójcze zapędy amerykańskich żołnierzy No to w końcu walczymy czy się kumplujemy? Zresztą wielu Polaków było zdecydowanie przeciwnych decyzji rządu. W tym gronie znajdował się chociażby internowany w Rumunii minister Józef Beck, który stwierdził: Polska wypowiedziała wojnę Japonii, co — jak widać z perspektywy czasu — nie miało ani większego uzasadnienia, ani przede wszystkim sensu politycznego. Cóż może dać Polsce wypowiedzenie wojny Japonii. W podobnym tonie wypowiadał się o zaistniałej sytuacji zwyczajny polski marynarz pływający na ORP „Dragon”. Ów wilk morski to Wincenty Cygan, autor „Granatowej załogi”. Na kartach książki wspomina: Rząd nasz wypowiadając wojnę […] wypowiedział ją także Japonii. Ale na tym powinien być koniec. Wystarczyłoby następnie tylko wzorować się na polityce brytyjskiej, która nie przedsięwzięła niczego dotąd przeciwko Rosji zalewającej nasz kraj. Ponieważ Rosja nie zagraża bezpośrednio Wielkiej Brytanii, Brytyjczycy nie uważali jej za wroga. Po co Polakom była wojna z Japonią? (fot. Światowid 1935) W jakim więc sensie mogła Japonia grozić nam? W czasie, kiedy rzesze Polaków uchodźców z „przyjacielskiej” Rosji, znajdowały przytułek, opiekę i darmo chleb u „wrogiej” Japonii, po tej stronie rząd nasz wypowiadał jej wojnę. Jak widać, Japończycy wykazali się jednak wielką wyrozumiałością. Cygan pisze również, że „Dragon” miał zostać przebazowany na Cejlon i stamtąd, w ramach dziesiątej eskadry krążowników, prowadzić działania przeciwko Japonii, co bardzo nie podobało się polskim marynarzom. Ku ich zadowoleniu ostatecznie przydział zmieniono. Długi i krwawy konflikt Żeby nie było, sprawa wcale się na tym nie skończyła! Wojna Polski z Japonią trwała formalnie aż do… 1957 roku, kiedy to podpisano Układ o przywróceniu normalnych stosunków między Polską Rzeczpospolitą Ludową a Japonią. Punkt pierwszy tego dokumentu głosi, że stan wojny pomiędzy PRL a Japonią ustaje z dniem wejścia w życie Układu. Trzeba przyznać, że była to bardzo długa i wyjątkowo krwawa wojna − wojska Polski i Japonii ścierały się na śmierć i życie aż… zero razy. Na szczęście polski rząd poszedł po rozum do głowy i zdecydował, że lepiej aby wojna z Japonią pozostała wyłącznie na papierze. Zresztą podczas trwania tego „konfliktu” wywiady obu krajów nadal współdziałały ze sobą w zdobywaniu danych o ZSRR i Niemcach, a polscy agenci podróżowali po świecie dzięki paszportom dyplomatycznym Mandżuko (kontrolowanego wówczas właśnie przez tych „wrogich” Japończyków). Źródła: Sergeĭ Vladimirovich Bakhrushin, Historia dyplomacji, t. IV, Warszawa 1981. Wincenty Cygan, Granatowa Załoga, Gdańsk 2011. Włodzimierz T. Kowalski, Tragedia w Gibraltarze, Bydgoszcz 1989.
Były sobie trzy Japonki: Cypka, Cypka Drypka, Cypka Drypka Pimpamponi, Było sobie trzech Japonów: Cap, Capcarap, Capcarap Limpamponi. Cap poślubił Cypkę, Capcarap - Cypkę Drypkę, Capcarap Limpamponi - Cypkę Drypkę Pimpamponi.
były sobie trzy japońce